Podróż marzeń, czyli relacja z pobytu w Domu pod Biegunem - Edu Arctic

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej  szczegółów w naszej Polityce cookies.

Mijają właśnie dwa tygodnie od powrotu ostatniej grupy z wyprawy Misja Polarna. A więc najwyższa pora, aby podzielić się garścią wspomnień.

Przypominamy, że wyprawa była nagrodą w Konkursie Misja Polarna, a wzięli w niej udział laureaci obu edycji konkursu. Jeszcze w lipcu zastanawialiśmy się, czy uda nam się dotrzeć na Svalbard, a w sierpniu wsiadając do samolotu lub na statek Horyzont II nie do końca mogliśmy uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. W tym wpisie podzielimy się z Wami opisami wrażeń przygotowanymi przez kilkoro uczestników tej niezwykłej podróży.

Zaczniemy od słów Julki Brzykcy, która na Stacji realizowała swój biologiczny projekt.

1632929280259

Pobyt na stacji zdawał się być jednym długim i pełnym atrakcji dniem. I nic dziwnego,ponieważ załapaliśmy się na samą końcówkę dnia polarnego. W tym czasie uczestniczyliśmyw wyprawach bliskich i dalekich, a każda z nich dostarczała nowej dawki zachwytu, bez względu na warunki pogodowe, które nie zawsze były sprzyjające. Jedną z najbardziej niesamowitych dla mnie obserwacji była niezwykła zmienność otoczenia,powodująca, że te same miejsca można było wielokrotnie odkrywać na nowo. Po obfitym deszczu, przy próbach przekroczenia rzeki Revelvy i pobliskich połaci mchów, wodawlewała nam się do kaloszy, a już następnego dnia można było przejść suchą stopą. Jednego dnia w fiordzie panowały idealne warunki do pływania, a dobę później zatoka przy stacji wypełnia się lodem z cielącego się lodowca Hansa. I tak spędziliśmy parę dni przedzierając się przez podmokłą tundrę i centymetrowe lasy wierzb polarnych, przeprawiając przez rzeki, przemierzając lodowce i znajdujące się pod nim jaskinie. Obserwowaliśmy niesamowite formy geomorfologiczne będące efektem rozmarzania wieloletniej zmarzliny i poznawaliśmy historie dotyczące życia polarników na stacji. Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie arktyczna fauna. Już z morza wypatrzyliśmy wieloryby, morsy i wiele gatunków ptaków, a na lądzie dołączyły do nich renifery, pieśce i niedźwiedzie! To właśnie ze względu na nie żadne wyjście nie mogło obyć się bez broni. Oprócz tego miałam okazję zbierać próbki w ramach realizowanego przeze mnie projektu pt. "Analiza składu mikrobiologicznego gleb arktycznych Svalbardu ze szczególnym uwzględnieniem nitryfikatorów i denitryfikatorów”. Poza stacją i jej okolicami odwiedziliśmy również Longyearbyen, stolicę Spitsbergenu oraz Ny Ålesund, gdzie mieliśmy okazję zapoznać się z nowoczesną infrastrukturą badawczą i projektami tam prowadzonymi. Zwieńczeniem wyprawy była natomiast zorza, którą obserwowaliśmy podczas powrotu statkiem Horyzont II do Polski.

A teraz jedna z historii zapożyczona z bloga Jarka Brodeckiego pt. Lasem Myślący:

1632929248292

Do Polskiej Stacji Polarnej Hornsund dotarłem około 3 w nocy po około 8 godzinach płynięcia szybka łodzią z Longyearbyen. Ze względu na obłędne widoki i niezwykłe zwierzęta niewiele spałem podczas tego nocnego płynięcia. Rozładunek, szybkie poznawanie stacji i orientowanie się w tej bajecznej dla mnie rzeczywistości zajęło chwilę i zasnąłem dopiero o 5 nad ranem. Śniadania w stacji są niemal zawsze w okolicach godziny 8. Bardzo kuszącą opcją było wstanie dopiero na obiad o 14, jednak postanowiłem sobie wewnętrznie, że nie mogę tracić tak cennych godzin wyjazdu. Mocno zaspany i z pewnie dość ograniczoną percepcją wstałem na śniadanie. Nałożyłem sobie na talerz tost i podczas konsumpcji spoglądałem przez jedno ze stacyjnych okien. Nawet nie zdążyłem zjeść, gdy w oknie zobaczyłem niedźwiedzia! Pierwsza myśl – „Halo oczy! halo głowa! Proszę wyłączyć te omamy wzrokowe”. Jednak dalej patrzyłem się przez to okno, a uderzony tą obserwacją jak strzała zaprzestałem spożywania tosta (proces ten zatrzymała się w połowie, niemal jak krakowski hejnał😉). Skorzystałem z najłatwiejszej metody weryfikacji własnego wzroku czyli zaangażowałem w obserwację siedzącego obok mnie Mateusza (również laureata konkursu Edu-Arctic). Ten również potwierdził, że widzi niedźwiedzia. Biorąc pod uwagę, że na stacji byliśmy niecałe 5 godzin, a od lądowania na Svalbardzie nie minęły nawet 24 godziny ta obserwacja spowodowała, że byłem lekko mówiąc zdezorientowany. W tym stanie spokojnie wszedłem do stacyjnej mesy, w której siedzieli zimownicy i letnicy, i zadałem pytanie (może być to cytat niepełny, ale oddający sedno) – „Czy robi się coś specjalnego, gdy koło stacji widzi się niedźwiedzia?”. Zobaczyłem wtedy dość dużo skierowanych w moją stronę oczu i od jednej z siedzących tam osób (chyba Pani kierownik stacji, ale pamięć w tej chwili mogła być u mnie nieco zaburzona) – „A czy widzisz teraz niedźwiedzia?”. Na co stwierdziłem oczywiście, że tak. Jak później się dowiedziałem ten dialog był jeszcze komentowany, bo początkowo panowały znaczne wątpliwości co do prawdziwości mojej obserwacji. Jednak pomimo tych niedowierzań, znaczna liczba obserwatorów postanowiła zweryfikować moje doniesienia. W czasie kiedy dużo osób zaczęło kierować się w kierunku okna i jednych z wielu stacyjnych drzwi ja pobiegłem do swojego pokoju po aparat. Kiedy wróciłem, po chwili usłyszałem, że niedźwiedzia nie widać. Pomyślałem sobie wtedy – „O nie teraz wszyscy od pierwszego dnia będą mnie tu uważać za czubka co zamiast białych myszek widzi białe niedźwiedzie”. Jednak po chwili do mych uszu dotarła najbardziej radosna nowina WIDAĆ NIEDŹWIEDZIA!!!! Ze względu na ukształtowanie terenu w okolicach stacji polarnej tego białego gościa nie było widać z poziomu ziemi, jednak wejście na dach stacji dawało już odpowiednią perspektywę. Stamtąd niedźwiedzia było widać idealnie. Początkowe kilka zdjęć w tych wielkich emocjach prześwietliłem jednak po chwili naprawiłem błąd i fotografowałem wędrówkę tego nieco ubrudzonego samca w okolicach stacji. Przechadzał się on dość blisko, a nawet wytarzał się za masztem ze sprzętem meteorologicznym (maszt ten niestety bardzo przysłonił tę wyjątkową scenę). Potem niedźwiedź zaczął oddalać się w kierunku małego „cypla” zlokalizowanego przy stacji, a następnie powoli zaczął wracać linią brzegową gdzie schował się już zupełnie za skalnymi pagórkami. Na sam koniec tylko pokazał się jeszcze na chwilę, gdy odpływał w kierunku lodowca Hansa. To tam właśnie nastąpiła kolejna obserwacja tego niezwykłego zwierzęcia, co więcej nie była ona jedyną w czasie tej wyprawy!

 

A na koniec wzruszający wpis Oli Rot-Laskowskiej:

„….nie było ani jednego drzewa, ani jednego kota i ani jednej nocy.”

 Ilona Wiśniewska „Białe Zimna wyspa Spitsbergen”

 Podobno nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny.

 Stojąc na rozstaju dróg i rozważając, w którym mam iść kierunku nie zawsze mój wybór kierowany jest rozumem. Czasem wybiera serce.

 Nie do końca jestem przekonana czy tym razem był to wybór rozumu czy serca. Co tak bardzo pchało mnie, żeby z uporem maniaka po raz drugi podjąć tą samą próbę. Czy podjęłabym ją trzeci raz? A czwarty? Dlaczego tak mocno pragnęłam czegoś, czego nie znałam? Jak można tęsknić za czymś o czym się nic nie wie...

Podobno wróciłam.

Nie zawsze odbieram telefon.

 Nie zawsze odpisuję.

 Unikam odpowiedzi na pytania rzucane w przelocie...bo nie wiem co odpowiedzieć...

  Nie..nie było, aż tak zimno...nie, nie było biało...nie, nie czułam się samotna...

 Bo...

 Pachniało wiatrem...tym zimnym od wschodu, który stworzył lodowe rzeźby przy brzegu...

 Zieleń porażała mnogością odcieni i zaskakiwała na każdym kroku miękkością dotyku, ukrywając w swoich zakamarkach zaskakująco kolorowe kwiaty i grzyby...

 Codziennie tak samo czekałam na liska i codziennie podziwiałam widok z okna. Taki mój prywatny obraz.

Codziennie oglądałam spektakl, jak chmury ukrywają szczyty, to znowu je odsłaniają i nigdy nie był to teatr jednego aktora.

 I żadna z tych czynności nie była ani nudna, ani monotonna. Chciałam, żeby każda sekunda przerodziła się w wieczność.

 Tam nic nie było ani daleko, ani blisko. Na wszystko przychodził odpowiedni czas, jeśli udało się go okrasić cierpliwością.

 Dom pod Biegunem to Ludzie.

 Bez nich ten dom byłby zwykłym domem. Ani ładnym, ani brzydkim. Trochę jak dzwon któremu ukradł ktoś serce. Pustym.

 Dzięki Ludziom i ich uśmiechom każda mgła zamieniała się w puszystą kołderkę otulającą wszystko w koło, a nawet najsroższe chmury przypominały wtedy watę cukrową.

 Dziękuję, że mogłam tego wszystkiego z Wami doświadczyć.

 Dziękuję, że mogłam Was doświadczyć.

Z jednej strony nie zmieniło się nic.

Dla mnie tak naprawdę zmieniło się wszystko.

Udostępnij